Tak jak zwykło się mawiać, że Straż Miejska łapie tylko babcie sprzedające nielegalnie pietruszkę na chodniku, a nie karki pijące browara za sklepem, tak od dziś będę mówiła, że kierowcy autobusów warszawskich wypraszają z pojazdu kobiety z wózkami i ich małymi dziećmi, a nie barczystych chłopaków kopcących papierosy na tylnych siedzeniach autobusu.
Grunt to znać swoje prawa, ale…
Kto choć raz w autobusie stał zgnieciony jak sardynka w puszce i dociśnięty do drzwi? Kto choć raz usiłował wejść do zatłoczonego autobusu, a potem okazywało się, że tłok jest tylko przy drzwiach, bo każdy chce stać blisko wejścia? Kto choć raz widział w autobusie palących i pijących piwko umięśnionych (choćby i sztucznie) balangowiczów? Kto choć raz jechał w towarzystwie pasażera pachnącego inaczej?
A przecież nie można przewozić więcej pasażerów niż to zgodne z regulaminem, bo to stwarza niebezpieczeństwo. A przecież nie można jechać przyklejonym do drzwi, bo to grozi niebezpieczeństwem. A przecież nie można palić, ani pić alkoholu w komunikacji publicznej. A przecież „nie można śmierdzieć”???!!! Yyyyyy!!!??? Na szczęście radni wykreślili z regulaminu komunikacji publicznej w Warszawie zapis o wyrzucaniu ludzi „budzących odrazę”. Ale, ale… chyba że stwarzają zagrożenie, czyli kiedy? Aż boję się zapytać. (Ps. a z drugiej strony, ile razy to za elegancikami w gajerkach ciągnie się niemożliwa do zniesienia woń).
I tu wrócę do matki z wózkiem i jej niemowlakiem, którzy zostali wyproszeni z miejskiego autobusu w Warszawie. Wyproszeni, hmm, to nawet mało powiedziane.
A było to tak. Kobieta z wózkiem usiłowała wejść do autobusu. Usiłowała, bo jak tylko weszła do pojazdu, kierowca krzyknął do niej, aby wysiadła. Krzyknął – dosłownie, odwracając się ze swojego stanowiska i fotela. Uznał bowiem, że wózków w autobusie jest za dużo. Zachowanie kierowcy, nawet jeśli zgodne z regulaminem (którego jednak kierowca ani nie znał, ani nie miał), było dyskryminujące kobietę, jako matkę z dzieckiem, a także upokarzające w oczach innych pasażerów. Czy kierowca nie mógł wyjść do pasażerki i poprosić o wyjście z pojazdu, a nie krzyczeć do niej ze swojego stanowiska?
Można sobie wyobrazić niezręczną sytuację, w jakiej znalazła się kobieta z dzieckiem. Następnym razem z dzieckiem powinien pojechać jego tęgi, wydziarany tatuś i jego kilku rosłych kumpli. Powinni przy tym zaznaczyć swoją obecność kilkoma „kurwami”, a wówczas będą nietykalni. Bo który kierowca będzie sobie zawracał głowę takimi sprawami i ryzykował skórę.
A przecież łatwiej byłoby ustalić zasady przewozu wózków w autobusach i wysłać kierowców komunikacji publicznej na choćby przyspieszony kurs savoire vivre.
Problem ten pojawia się na obrzeżach miasta szczególnie w dzielnicach zamieszkałych przez młodych rodziców. Autobusy kursują bardzo rzadko w godzinach przedpołudniowych.
W nawiązaniu do komentarza powyżej, można czekać na autobus nawet kilka godzin, bo matek z wózkami jest bardzo dużo. Jedynie można pojechać na pętlę i tam ma się pewność, że będzie się pierwszym i można zabezpieczyć wózek pasami bezpieczeństwa.
Na ekranie monitorów umieszczonych w komunikacji miejskiej w Warszawie pojawia się informacja dotycząca przewożenia rowerów.
Rower można przewieźć tylko wtedy, gdy w autobusie, czy tramwaju miejsce zarezerwowane dla wózka inwalidzkiego czy wózka dziecięcego jest wolne.
Często zdarza się, że wózków dziecięcych jest za dużo i wtedy grozi ogromne niebezpieczeństwo zarówno dla matki i dziecka. Tutaj musi zadziałać rozsądek rodzica , czy warto narażać się na niebezpieczeństwo podczas np. ostrego hamowania, czy innej kolizji, czy może poczekać na kolejny pojazd z wolnym miejscem dla wózka. Autobusy i tramwaje wyposażone są w pasy bezpieczeństwa, ale tylko dla jednego pojazdu. Drugi, trzeci i kolejny takiego zabezpieczenia już nie ma. Ryzyko jest duże.