Nie ulega wątpliwości, że jesteśmy raczej samolubni i skoncentrowani na sobie. Coraz rzadziej też korzystamy z pomocy innych – nie pójdziemy chętnie do sąsiada, kiedy zimą auto nie odpali, albo potrzebny jest hol do warsztatu, bo i tak nie pomoże. Smutne założenie, ale raczej bardzo realne, zwłaszcza na nowych osiedlach, które zamieszkują kompletnie sobie obcy ludzie, średnio zainteresowani zawieraniem nowych znajomości, nawet na poziomie sąsiedzkiego „Dzień dobry”.
Czemu tak się dzieje? Jest kilka teorii, m.in. związanych z wekami, ale nie o tym chciałam mówić.
Brakiem potrzeby/chęci/a być może możliwości poznawania sąsiadów z bloku czy osiedla, tylko komplikujemy sobie życie. Przejawem takiej niechęci jest samolubne otwieranie bramki na wolnym miejscu parkingowym i jeżdżenie na pusto swoim autem.
A tymczasem można inaczej. Co nie będzie nas nic kosztowało, a wręcz przeciwnie, może przynieść realne korzyści.
Nie od dziś wiadomo, że Warszawa, jak pewnie inne miasta w Polsce, boryka się z problemem zapchanych ulic, za małych parkingów, mnożących się osiedli zamkniętych z ograniczoną liczną miejsc parkingowych. Trzeba sobie jakoś radzić. Banalnym rozwiązaniem jest użyczanie swojego miejsca parkingowego podczas naszej nieobecności – czy to jak jedziemy na osiem godzin do pracy, czy jak wyjeżdżamy na weekend bądź wakacje i nie będzie nas kilka dni.
Zasada jest prosta. Komunikujemy, w jakich godzinach miejsce będzie wolne, a kiedy powinno być zwolnione. Taką propozycję złożyłam na swoim osiedlu. Odzew był szybki i stanowczy. „Absolutnie nie! Moje miejsce i nie będę go nikomu użyczał. Ja płacę, nikt inny nie będzie z niego korzystał. A co jak udostępnię, a gość nie zwolni o czasie?”. Ot, tyle usłyszałam o sąsiedzkiej współpracy i współżyciu…
Co z tego, że nasze miejsce komuś się przyda. Co z tego, że kiedyś sami możemy potrzebować pomocy.
Kolejnym przykładem są wspólne przejazdy do i z pracy. Cóż za problem zaproponować na forum, czy przez administrację osiedla miejsce w aucie? Wskazujemy trasę, godzinę wyjazdu, przyjazdu i czekamy na pasażerów, którzy będą partycypować w kosztach zakupu paliwa. Ale nie. Tu także pojawia się problem. „Bo nie będę z obcymi do samochodu wsiadała. A jak się rozliczać za paliwo? A co jeśli będę chciał po pracy zmienić kierunek?”…
Co z tego, że oszczędzamy na paliwie. Co z tego, że pomagamy tym, którzy nie mają auta. Co z tego, że przyczyniamy się do zmniejszenia korków.
Czy warto dyskutować z takimi argumentami? Warto. Czy prosto je obalić? Prosto. Ale trzeba chcieć. Tymczasem nasza niechęć bywa bardzo silnie zakorzeniona. Może zatem argumenty proekologiczne będą bardziej przekonujące?
Znam takie zamknięte osiedle w jednej z dzielnic Warszawy, gdzie goście zmotoryzowani mogą odwiedzać rodzinę, znajomych tylko 3 lub 4 razy w miesiącu.
Jeśli wyczerpie się miesięczny limit zmotoryzowanych gości, to kolejni goście auto zostawiają poza osiedlem.
A najbliższy parking znajduje się ok .400 metrów od bramy wjazdowej na osiedle.
Takie zasady ustaliła Rada osiedla większością głosów.
PS. Z rejestracji aut lokatorów osiedla wynika, że większość (ok. 90%) to osoby przyjezdne. Więc dziwi mnie taka decyzja, skąd takie przyzwyczajenia „flancowanych warszawiaków”.
Niektorzy kierowcy sa pacanami ,np.mezczyzni nie uwazaja na drodze,i mysla ze sa genialni.Czesto sa pijani.W tym wieku kobiety sa bardziej ostrozne.