Mało kto przygotowując się do egzaminu teoretycznego na prawo jazdy pilnie studiuje cały kodeks drogowy. Przeważnie uczymy się tylko konkretnych pytań i odpowiedzi, wkuwamy, zdajemy egzamin i zapominamy. Czemu? Bo na drodze obowiązują zupełnie inne zasady. Samochód jest najważniejszy, piesi pozbawieni są w dużej mierze instynktu samozachowawczego, wiele zakazów i nakazów umieszczonych jest niesłusznie, itp. Ot, kierowcy wiedzą najlepiej.
O zgrozo, jak to dobrze, że na drodze masowo nie poruszają się kombajny, czy inne ogromne maszyny rolnicze, bo tych samochody, nawet dostawcze, tak łatwo by nie spacyfikowały.
Piesi to zupełnie co innego
Zgodnie z Kodeksem drogowym, w strefie zamieszkania „pieszy korzysta z całej szerokości drogi i ma pierwszeństwo przed pojazdem”. Prosta zasada, do której wystarczy dodać wyobraźnię, logiczne myślenie i szacunek do innych, słabszych jednostek na drodze. My jednak lubimy po swojemu interpretować przepisy i szukać luk w prawie, a tyczy się to nie tylko kodeksu drogowego. Powszechne są za to opinie, że „pieszy to nie święta krowa”, „piesi i tak mają za dużo praw na drodze”, „piesi powinni mieć instynkt samozachowawczy”, itp., itd. Błyskotliwość tych opinii wciąż mnie zadziwia i przeraża zarazem, zwłaszcza w kontekście wprowadzenia do kodeksu drogowego kolejnych zobowiązań po stronie kierowców.
Zdaje się, że konflikt pomiędzy pieszymi, którzy uniemożliwiają płynną jazdę, a kierowcami, którzy spowalniani są przez przechodniów, będzie się raczej pogłębiał, niż zanikał. I przepisy tego nie zmienią, póki nie zmieni się stosunek tych silniejszych, wobec słabszych podmiotów na drodze. Nie pomogą także potencjalne kary, ewentualnie pomóc może ich konsekwentne egzekwowanie, ale droga do zmian nie będzie łatwa.
Zapomniał wół, jak cielęciem był
Wszystko zależy od punktu siedzenia. Pan w limuzynie będzie niecierpliwił się z powodu ślamazarnie przechodzących przez przejście dla pieszych pary staruszków, ale następnego dnia stojąc w deszczu na przejściu dla pieszych bez sygnalizacji, zaklnie soczyście na kierowców, którzy nawet nie myślą o zatrzymaniu się. O rzesz, co za hipokryzja. Czy kiedykolwiek się z niej wyleczymy? Czy kiedykolwiek pozbędziemy się kompleksów i uznamy, że zatrzymać się przed przejściem, czy nawet wpuścić auto wciskające się z prawego, kończącego się pasa, nie jest żadną słabością.
To chyba niemożliwe…